Od dłuższego czasu nie daje mi spokoju obraz kobiety tkwiącej „w czarnej dziurze niezrealizowanego powołania”. Czy to możliwe, że przez jakieś błędy i krzywdy życiowe (mniej lub bardziej uświadomione) albo przez bliżej nieokreślonego życiowego pecha, można było przegapić lub zaprzepaścić powołanie? Utracić je bezpowrotnie? Jak zdrowo funkcjonować w poczuciu braku realizacji życiowego powołania? No bo jakie powołanie realizuje w oczach wspólnoty kościelnej kobieta niezamężna, bezdzietna, w dojrzałym wieku? Na zakon – jeśli w ogóle rozeznaje takie późne powołanie – praktycznie nie ma szans. Na męża i macierzyństwo szanse też coraz bardziej znikome. Takich kobiet jest w moim otoczeniu całkiem spora grupa. Czy istnieje dla nas jakiś życiowy „Plan B”, do którego zachęca pan Pulikowski?
Tylko raz w życiu (mam na myśli okres przed moją przemianą w JAHID) spotkałam kobietę, która odkryła wartość samotnego życia jako powołania, w spotkaniu z Jezusem i zechciała się tym ze mną podzielić. Z własnej inicjatywy (zadzwoniła i zaproponowała spotkanie) polecała mi „odkrytą na nowo” w Kościele Katolickim, indywidualną formę życia konsekrowanego kobiet, tzw. dziewictwo konsekrowane. Nie usłyszałam o tym na kazaniu. Usłyszałam od znajomej a potem już sama zdobywałam więcej informacji korzystając z internetu. Mimo, że Odnowiony Obrzęd Konsekracji Dziewic, zatwierdzony przez papieża Pawła VI, wszedł w życie 6 stycznia 1971, to do dziś mało kto z wiernych wie o nim i zazwyczaj mylnie utożsamia tę indywidualną formę życia konsekrowanego ze stanem zakonnym. Jednak nawet gdyby wiedza o takiej opcji była łatwiej dostępna, trzeba pamiętać, że nie jest to droga uniwersalna, dla każdej kobiety. Co więc mogą zrobić wszystkie pozostałe? Gdzie mogą uzyskać radę, pomoc i wsparcie? W naturalny sposób liczą na to, że odnajdą je w Kościele…
O powołaniu jednak mówi się tylko w kontekście modlitw o powołania kapłańskie i zakonne. Co znamienne, wszystko dedykowane jest dla ludzi młodych. Listy duszpasterskie natomiast kierowane są zazwyczaj do rodzin i małżeństw. Tymczasem w ławkach naszych kościołów parafialnych, pomiędzy małżonkami, dziećmi i dziatkami, siedzą Salpa Maggiore czy bardziej znane nam bałtyckie przezroczyste meduzy, niedostrzegalne niestety gołym okiem przez większość księży i wiernych parafialnej wspólnoty. To nie jakieś tam single na modłę zachodnią lecz samotni nie z wyboru, wierni tej samej wspólnoty Kościoła Katolickiego ale bez męża/żony i dzieci. Kombinują jak mogą aby przykłady z życia duchownych, małżonków czy narzeczonych przełożyć na ich „podwórko” i zaczerpnąć dla siebie co nieco z tej „strawy duchowej”. Ta cisza na temat ich życia i problemów zdaje się potwierdzać, że zmarnowali swoje powołanie i nie ma dla nich żadnej sensownej alternatywy.
Nie jest moim zamiarem narzekanie i budzenie negatywnych emocji u czytelniczek niniejszego bloga. Zanim jednak przejdę do tego jak rozumiem „plan B” i gdzie widzę nadzieję dla kobiet stanu wolnego, pragnę szczegółowo opisać rzeczywistość w jakiej żyjemy. Przez wiele lat spotykałam się z negowaniem i bagatelizowaniem naszych problemów. Często nie wynikało to z braku dobrej woli czy empatii ale z braku wiedzy o tym co i dlaczego nam doskwiera. Dzieje się tak, bo mało która z nas mówi o swoich bolączkach na głos. Żyjemy w poczuciu winy i bezsilności. Niestety panuje powszechne przekonanie, że jeśli jakaś kobieta została sama, nie ma dzieci i męża, to znaczy, że tak chciała. Zapewne popełniła całą masę błędów życiowych więc teraz ponosi ich konsekwencje. Smutne to bardzo, tym bardziej, że mało kto stara się poznać konkretne życiorysy i zgłębić dramat pojedynczego człowieka. Tymczasem istnieje spora grupa osób, o której wspominał sam Jezus: „niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili” (Mt 19, 12). Znam wiele takich historii gdzie wydarzył się jakiś dramat, który na długie lata w pewnym sensie „okaleczył” wiele osób nie tyle fizycznie – jak w przypadku biblijnych kastratów – co psychicznie. Zdeterminował ich działanie i podejmowanie właściwych decyzji. Nie zawsze my sami jesteśmy winni dramatu. Możemy być winni, współwinni albo niewinni, co nie zmienia naszej trudnej sytuacji.
Przychodzi mi na myśl jeszcze jedna przyczyna naszego permanentnego stanu wolnego. Może kontrowersyjna ale czy niemożliwa? Być może w tym samym czasie kiedy moja mama z radością czekała na moje pojawienie się na tym świecie, inna dokonała aborcji? Może tym abortowanym chłopcem w 70-tych latach był/jest mój niedoszły mąż? Surrealistyczne? Dlaczego?
Jak widać przyczyn naszej samotności może być bardzo wiele. Ich poznanie – nawet uzdrowienie i pogodzenie się z nimi – nie rozwiązuje jednak problemu, pt. Co dalej, jak żyć „bez powołania”? Czy należy przywdziać wór pokutny i nieść ten „krzyż niechcianej samotności” już do końca swoich dni? Sporo o tym myślę. Nie mam zamiaru tworzyć swoich teorii aby usprawiedliwić we własnych oczach i świata, moją „niekomfortową” sytuację życiową. Daleka jestem również od wyznawania „teologii sukcesu”, która niestety z różnych stron przenika do Kościoła Katolickiego. Wiem, że bez krzyża w moim życiu daleko nie zajdę a już na pewno nie do Nieba. Ale czy aby na pewno tym krzyżem jest samotne życie? Gorąco pragnę poznać Boże spojrzenie na każdą z nas i wyjść tym samym poza ramy stereotypowego myślenia o powołaniu.
Samotne życie czyli STAN WOLNY. Tak to jest dobry trop… gdyż „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus”. (Ga 5, 1) Jezus Chrystus jest DROGĄ dla każdej z nas a każda z nas jest inna. Tak więc drogi, po których będziemy realizować nasze powołanie będą wyjątkowe, niepowtarzalne, skrojone na naszą miarę – na miarę INDYWIDUALNEGO POWOŁANIA świeckiego lub konsekrowanego. Aby móc spojrzeć w wolności serca na taką propozycję trzeba zerwać z dotyczasowym sposobem myślenia. Wszelkie stereotypy sprawiają, że kręcimy się w kółko, marniejemy i tracimy szansę na to aby stać się „zrealizowanym marzeniem Boga”.
Jesteś tego warta! Musisz to mieć! 1/8
Życie zgodne z powołaniem kobiety. 2/8
„Salpa maggiore” bez powołania. 3/8
Dwie drogi. Kropka. 4/8
Powszechna koncepcja powołania. 5/8
Poszukiwanie Bożej koncepcji powołania. 6/8
Celibat – wybór, dar, czy patologia? 7/8
„Światłem ciała jest oko”. 8/8
Ps. Dla zainteresowanych tematem DZIEWICTWA KONSEKROWANEGO polecam link nadesłany przez czytelniczkę bloga, Panią Kasię. 🙂 http://www.konsekrowane.org/dziewice/ov-info.php
2 komentarze
Nikt Ważny
Nikt nie mówi o ludziach samotnych, a szczególnie kobietach, bo z facetami to zupełnie innym temat jest. Facet nawet 50+ znajdzie sobie panienkę 20-30 lat młodszą i może z nią mieć dzieci. W odwrotną stronę to nie działa. Szkoda, że Bóg o tym nie pomyślał, stwarzając człowieka. A samotna kobieta to temat, który najlepiej przemilczeć. I to dotyczy wszystkich środowisk, również kościelnych. Rekolekcje , nauki stanowe są niby dla kobiet ale tak naprawdę jest tam mowa o małżeństwie i dzieciach. Już dawno przestałam na takie chodzić, chodzę wyłącznie na naukę ogólną dla wszystkich. Wszędzie hołubione są tylko rodziny i kobiety zamężne i matki. Kobieta samotna jest drugim albo i trzecim gatunkiem kobiety. Nie wiem, dlaczego jestem samotna, nie jest to absolutnie moja decyzja i mój wybór. Próbuję od dłuższego czasu oswoić się z tą myślą. Ale zauważam również u siebie zupełną niechęć do wszelkich spotkań rodzinnych, czy jakichkolwiek wyjść. Wszędzie tylko „festyn rodzinny, zapraszamy rodziny z dziećmi”, „marsz w obronie rodziny, zapraszamy rodziny z dziećmi” , 500+ dla rodzin z dziećmi, jeszcze tylko brakuje, żeby bezdzietnym „bykowe” przyłożyli, bo przecież nam tak dobrze w życiu i zarabiamy kokosy. więc trzeba nas upokorzyć. Wszędzie się czuję jak dziwadło. Mam już tego dość. Najchętniej bym wzięła moje psy i kota i zaszyła się na wieki w jakiejś leśniczówce z dala od ludzi, bo i tak nie jestem nikomu potrzebna.
JAHID - mężna niezamężna
Ja tam myślę, że jednak Pan Bóg wszystko dobrze przemyślał stwarzając człowieka. 🙂 A tę rzeczywistość, którą Pani opisuje stwarzają sobie na wzajem ludzie. Rodzina przeżywa obecnie spory kryzys i jest atakowana z każdej strony więc wszystko się skupia wokół niej aby ją ratować. Jeśli chcemy coś zmienić w postrzeganiu ludzi samotnych, to musimy niestety zadbać o siebie sami. Miedzy innymi ten blog ma służyć temu celowi. Kiedy znamy swoją wartość i czujemy się spełnieni w naszym samotnym życiu bez względu na to czy nas ktoś dostrzega czy nie, to świat i ludzie wokół nas nabierają piękniejszych barw. Znika pokusa ucieczki. Przerabiałam to na własnej skórze! 🙂 Leśniczówka z dala od ludzi to fajny pomysł na wakacje 😉 ale na dłuższą metę izolacja jest destrukcyjna. Wszyscy jesteśmy WAŻNI i POTRZEBNI sobie na wzajem chociaż nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
Pozdrawiam serdecznie i liczę na to, że poznam kiedyś Pani piękne imię… 🙂