Po co komu dziewictwo? Opinia mężatki.

Czym jest dla wierzących katolików XXI wieku utrata dziewictwa poza małżeństwem?

Kiedyś  była to hańba, szczególnie dla dziewczyny. Była to także hańba dla rodziny, która dziewczęcia nie wychowała i nie upilnowała, a także dla potencjalnego męża, bo naruszała prawa hm… własnościowe – do wyłączności fizycznej. Jednak my dzisiaj patrzymy na ten problem „historyczny” dużo bardziej prymitywnie niż ludzie, np. 100 lat temu. Oceniamy go raczej pod kątem dzisiejszego myślenia o „prawach człowieka”, „wyzwoleniu kobiet” i „wolności” seksualnej rozumianej jako „wszystko mi wolno, to moja sprawa, mam prawo do szczęścia”. Zapominamy, że dla tych osób sprzed wieku, wiara była czymś daleko bardziej istotnym i poważnym niż dzisiaj. Wtedy używano jeszcze takich słów jak grzech, nierząd, cnota i dziewictwo. Te słowa były zrozumiałe i posiadały konkretne, praktyczne znaczenie. Utrata dziewictwa była czymś poważnym, ponieważ świadczyła o kilku cechach dziewczyny: słabej wierze, słabym charakterze, braku poszanowania dla zasad, przedkładaniu chwilowych uczuć ponad obowiązki wobec siebie, Boga i rodziny. Owszem, często była wynikiem miłości i naiwności, jednak to nie było żadnym wytłumaczeniem dla osoby wychowywanej do życia dojrzałego i odpowiedzialności za siebie i bliskich. Naiwność nigdy nie była cnotą, a miłość to coś więcej niż motyle w brzuchu. Koncentracja na sobie i to w kontekście własnych pragnień czyli skrajny indywidualizm jest wynalazkiem współczesności. 100 lat temu budził jedynie pogardę, gdyż człowiek był od wieków uważany za istotę społeczną. Jeśli ktoś na skutek chwilowych uczuć odrzuca Boga i jego przykazania, a także wszelkie zasady obowiązujące w rodzinie i społeczeństwie, ten nie może być osobą wiarygodną. Postępuje egoistycznie i egocentrycznie. Skoro kobieta mogła tak postąpić przed małżeństwem – może to powtórzyć jako żona i matka, rozbijając rodzinę, krzywdząc dzieci i niszcząc własną relację z Bogiem. Jaki mąż zechce tak ryzykować? Tak myślało o tej sprawie pokolenie naszych prapradziadków. Oczywiście jest też faktem, że dziewictwo mężczyzn nie miało już takiego znaczenia, zwłaszcza, że nie wiązało się z zewnętrznym znakiem. O wiarygodności mężczyzny świadczył raczej sam  fakt, że chciał zawrzeć małżeństwo, co oznaczało wtedy wzięcie odpowiedzialności za przyszłą rodzinę. Bez względu jednak na punkt widzenia ówczesnego społeczeństwa, dla osoby wierzącej zawsze miało to znaczenie i świadczyło o czystości serca i prawości charakteru. 

Zasady były ważne dla społeczeństwa nie tyle z powodu samych zasad, ale z powodu wartości, na których straży stały. Dziewictwo fizyczne było cenne, ponieważ było znakiem czegoś dużo większego, ważniejszego i piękniejszego – znakiem cnoty czystości serca, ciała i duszy, przywiązania do Boga i wiarygodności osoby.  Kobieta, która jest dziewicą pokazuje swoją postawą siłę charakteru, wiary i woli. To jest gwarancja niejako tego, że nadaje się na żonę i matkę, ale także tego, że nadaje się na zakonnicę, albo do jakiejkolwiek roli życiowej, wymagającej wierności, odpowiedzialności i prawdziwej miłości, która jest trwałą postawą, a nie chwilową namiętnością. Oczywiście jak to bywa ze znakami – nie zawsze treść rzeczywiście odpowiada formie. Można zachować zewnętrzny znak dziewictwa nie z powodu cnoty, a z powodu lęku, np. przed hańbą lub piekłem. Tak również bywało. Można też utracić dziewictwo bez własnej woli i winy, na skutek gwałtu. Dlatego jest oczywiste, że ważniejsza jest czystość serca i decyzja wolnej woli niż sam fizyczny znak. Czy to jednak oznacza, że sam znak nie jest ważny? 

Takie absurdalne, zwodnicze wnioskowanie jest jedną z przyczyn problemów współczesnego świata.  Dlaczego? Ponieważ istniejąca rzeczywiście „nierównoznaczność” znaku oraz treści, jaką ten znak ze sobą niesie, stała się uzasadnieniem dla lekceważenia, wręcz odrzucenia i ośmieszenia samego znaku. Tak łatwo dziś odrzuca się wartość dziewictwa fizycznego tłumacząc, że dużo ważniejsza jest czystość serca. W ten sam sposób odrzuca się wszelkie zasady i przykazania tłumacząc, że dużo ważniejsza jest postawa serca i żywa wiara niż zachowywanie sztywnych zasad, czy też przykazań. To oczywiście prawda – a w zasadzie połowa prawdy, czyli półprawda. Niestety półprawda oznacza całkiem sprytną manipulację. 

Z faktu, że wiara jest ważniejsza niż uczynki, a miłość ważniejsza niż przykazanie – nie wynika, że przykazanie lub uczynek nie mają wartości i wolno je odrzucić. Jak uczy Biblia, wiara bez uczynków jest martwa, a kto kocha, ten zachowuje przykazania i naukę Jezusa. Tak więc jedno z drugiego wypływa i jedno o drugim świadczy. Ta zależność nie działa symetrycznie w obie strony i dlatego łatwo dajemy się zwieść. Owszem, może istnieć „obiektywnie dobry” uczynek bez wiary, ale już wiara bez dobrego czynu nie istnieje. Może być zachowane przykazanie bez miłości Boga, ale szczera miłość Boga nigdy nie zlekceważy Jego przykazania. Można czasami upaść z powodu słabości, jednak upadek nie likwiduje przykazania, stąd rodzi się skrucha i pragnienie nawrócenia. Nie da się ocalić żadnej wartości, jeżeli zlekceważymy i odrzucimy ramę, którą stanowi dla niej znak zewnętrzny, zasada lub przykazanie.  

Czystość dziewicza jest darem, który wszyscy otrzymujemy na Chrzcie św. Jest ona jak szklanka napełniona po brzegi krystaliczną wodą łaski. Wodą łaski Bożej, która nigdy się nie wyczerpie, bo uzupełnia ją Duch św.  Jeśli ktoś spragniony dostanie szklankę wody, jest oczywiste, że dla niego ważniejsza jest zawsze woda niż szklanka. Jednak jeśli rozbije szklankę, woda się wyleje. Nie pomijajmy też faktu, że otrzymanym darem jest  zarówno woda jak i szklanka…  Bóg ową szklankę powierzył naszej odpowiedzialności. Skąd więc pomysł, że w oczach Boga szklanka nie ma wartości, a jej rozbicie jest bez znaczenia? Dzisiejszy świat namawia ludzi, by rozbijali swoje szklanki (podejmując współżycie seksualne wcześnie i poza małżeństwem) – bo są rzekomo nieważne, a liczy się dobra zabawa. Rzeczywiście większość szklanek rozbito, a woda się rozlała. Dziewictwo jest tracone szybko i bezrefleksyjnie, a życie w grzechu nieczystości jest codziennością. Kiedyś nazywano to nierządem – dziś to po prostu powszechny styl życia, akceptowalny i wręcz uznawany za zdrowy i dobry dla człowieka. Ma on jednak swoją cenę – to posucha i pustka w sercach, która daje się we znaki. Człowiek  spragniony łaski i miłości chce znaleźć jakieś źródło, żeby się napić. Czym zastąpić Boga, jeśli usuniemy Go z życia? Nie jesteśmy wychowywani do wyzwań, tylko do konsumpcji. Tak więc świat podsuwa ludziom pod nos jakieś, coraz to dziwniejsze pomysły na zapełnienie czymś pustki wewnętrznej. Proponuje coraz mocniejsze bodźce i coraz łatwiejszy dostęp do calej palety perwersji. Zapewnia nam też nieustanną porcję hałasu i rozrywki, a także emocjonalnej stymulacji, żebyśmy przypadkiem nie zauważyli, że z nami jest coś nie tak. 

Może nadeszła więc chwila na refleksję? 

Może czas zauważyć, że znak i jego treść to komplet, który nie może być bezkarnie rozdzielany? Że potrzebna jest i czystość serca i czystość ciała. Ważne jest dziewictwo duchowe, ale i jego wymiar fizyczny. Kto traci dziewictwo i oddaje się komuś innemu (poza małżeństwem) – zostaje istotnie użyty, a to go zmienia. Ciało jest świątynią Ducha św. Jeśli wyrzucimy Gospodarza z tej świątyni i oddamy ją we władanie komuś innemu, to niestety ślady tego procederu pozostają. Kto się nawraca, ten ponownie przyjmuje Boga do świątyni ciała. Trzeba jednak przyznać, że po takim incydencie świątynia znajduje się w opłakanym stanie. Trzeba czasu, pokuty i działania samego Boga, by odzyskała dawny blask. Trzeba wyrzucić śmieci, usunąć zabrudzenia. My sami nie wiemy do końca, co zostało trwale zniszczone, co tylko uszkodzone lub poprzestawiane. Utracone przez grzech dziewictwo fizyczne jest tym elementem, który można stracić tylko raz. Nie da się go odzyskać, co zawsze już przypomina o niewierności człowieka. W Biblii słowem nierząd określa się także bałwochwalstwo. Nieprzypadkowo. Jedno i drugie jest zdradzeniem Boga i skrzywdzeniem siebie. Jeśli dla szarego człowieka istnieje intuicyjnie zasadnicza różnica między poślubieniem dziewicy, a nierządnicy – to czemu Bogu ma być wszystko jedno? Tylko miłość może odwrócić sytuację – jeśli na przykład dziewica nie kocha, a nierządnica kocha i nawraca się. Bóg ją podnosi z upadku, przywraca jej całą godność, piękno i blask świętości.  Lepiej dla człowieka upaść, a potem pokochać Boga niż wytrwać w cnocie ale odrzucić miłość. Oczywiście najgorzej jest upaść, tkwić w upadku i uznawać to za cnotę. Jeśli jednak  mamy wskazać drogę najdoskonalszą – to właśnie dziewica, która kocha wiernie, jest z definicji najpiękniejszą z pereł tego i przyszłego świata.

My współcześni katolicy, otoczeni taką ilością „rozbitego szkła”, potrzebujemy od czasu do czasu zobaczyć normalną, prawdziwą, żyjącą w czystości i kochającą Boga dziewicę, żeby w ogóle wiedzieć co straciliśmy i czego trzeba nam szukać. Cenną rzeczą jest spotkanie z osobą o czystym sercu, a szczególnie dziewiczo czystą. To da się zauważyć – także u kapłanów. Niestety nie każdy kapłan jest dziewiczy, a co gorsze, nie każdy żyje w czystości i to też widać. W sposobie rozmawiania, zachowania, traktowania ludzi. Nie każda dziewica żyje z Bogiem i dla Boga, świadoma wartości daru, który posiada. Spotkanie z osobą o nieczystym sercu i życiu osłabia nas duchowo. Jest smutnym potwierdzeniem tezy, że nie warto się starać, bo i tak nikt nie daje rady. Ale czystość i dziewictwo uskrzydla, dodaje otuchy i kieruje myśli osób, które prowadzą jakiekolwiek życie duchowe – ku Bogu. Nawet jeśli w ich życiu wszystko się porozbijało. 

Powtórzę jeszcze raz – to Bóg jest tym, który daje wodę łaski i On także potrafi w cudowny sposób obmyć własną Krwią i posklejać  nasze rozbite serca. Do Niego musimy się zwrócić po ratunek. Jednak co innego otrzymać na Chrzcie św. nową dziewiczą czystość, a co innego odzyskać ją ponownie po grzechu. Łaska jest ta sama, ale naczynie, które ją przyjmuje, jest już inne. Nasze ciało i serce wymaga uleczenia. Grzech zostaje wybaczony, ale jego konsekwencje nadal istnieją. Pewne konsekwencje są nieodwracalne, jak utrata dziewictwa. Co innego mieć szklankę, a co innego pozbierać i skleić wszystkie kawałki, kiedy ona już się rozbiła… Szczególnie, że Bóg pyta nas o zgodę na scalenie każdego kawałka oddzielnie. To długi proces i wymaga naszego udziału – woli, wysiłku i czasu, a także pokuty. Niecierpliwy człowiek XXI liczy na szybkie rozwiązania dlatego sądzi, że Bóg zrobi „pstryk”  i już jesteśmy jak nowi. Santo subito już za życia. Możemy tak uważać i tak próbować funkcjonować, ale samo życie nam pokaże prawdę o nas. Kwestia czasu. Można nawet i prawdę odrzucić i powiedzieć: nie ważna przecież czystość ciała, bo czystość serca ważniejsza, więc generalnie jesteśmy OK. Tylko pół prawdy w tym jest… Wiem, że moje słowa wydają się twarde i brzmią w uszach jak drapanie nożem po szybie. Niestety jestem przekonana, że nie tędy droga. Dobre intencje nie powinny być mieszane z kwietystycznym oszukiwaniem samego siebie. Lepiej zdać się na Boga i szczerze stanąć przed Nim w całej słabości i grzeszności, godząc się na to, że oczyszczenie musi zaboleć lecz bez Jego pomocy nie damy rady. Jak w opowieści z Narni. Wystarczyła chwila, aby chłopiec zamienił się w smoka. Jednak aby złe zaklęcie odwrócić Aslan musiał pazurami zdrapywać z chłopca smoczą skórę. Na szczęście Bóg nie używa pazurów i jest większy niż Aslan. On zawsze potrafi poskładać nas tak, żebyśmy mogli pić ze Źródła jego łaski tyle ile zapragniemy. Nawet jeśli czasami przez różne dziury i pęknięcia w nas, woda łaski się wylewa i doświadczamy żalu oraz bólu. Dostajemy zawsze więcej niż tracimy. Bóg jest hojny. Mamy całe życie na to, aby pozwolić Mu leczyć nasze serca. Kiedy będziemy w niebie – odzyskają one swój wspaniały, dziewiczy  blask i będą napełnione po brzegi. 

Warto uświadomić sobie, że chociaż wszyscy w Niebie będziemy piękni, święci i dziewiczo czyści (do tego jesteśmy stworzeni!) – to jednak osoby, których dziewictwo nigdy nie zostało utracone (chociaż z pewnością wielokrotnie doświadczyły pokus i upadków grzechu) – będą wyróżniać się w sposób spektakularny. Poprzez swoją kompletność (fizyczną, psychiczną i duchową), dochowanie wierności, poprzez wyłączne oddanie serca Bogu. Zalśnią najjaśniej, przez podobieństwo do Jezusa i Jego dziewiczej Matki. Nie chodzi oczywiście  o samo dziewictwo, jako takie. Chodzi o osoby, które zachowały zarówno dziewictwo fizyczne jak i czystość serca i życia – aż do śmierci. Które zrezygnowały z małżeństwa i całe ofiarowały siebie Jezusowi, ze względu na jeszcze wspanialszą miłość, niż ta ziemska – miłość Boga sercem niepodzielnym.  Które takie życie, w czystości, celibacie i służbie Bogu z miłości – same wybrały, lub przyjęły jako dar i zadanie, jeśli nawet nie było to początkowo ich marzeniem. Te osoby w Niebie będą najbliżej Boga, bo i w życiu były najbliżej Niego, poprzez miłość Oblubieńczą. Jednak są one nie tylko bezcenne dla Boga, ale potrzebne także nam, tu na ziemi. I to wszystkim zjadaczom chleba. 

Pokazując nam sens, piękno oraz możliwość życia w celibacie i dziewictwie, jednocześnie wskazują nam kierunek oraz cel naszego życia w wymiarze wiecznym, a także pokazują sposób jak to zrobić. Pokazują prymat łaski nad naturą, możliwość otrzymania realnej pomocy ze strony Boga, aby żyć i kochać w sposób czysty, bezinteresowny, trwały, wierny i ofiarny. To bardzo cenne także dla małżonków, bo uczy, że chociaż my tracimy nasze dziewictwo fizyczne w małżeństwie, ale dzięki uświęceniu przez sakrament, wciąż możemy zachować dziewiczą czystość serca i zdolność do czystej miłości. Kto dziewictwa do ślubu nie zachował, będzie miał trudniej i boleśniej, ale wciąż może odzyskać czystość serca. Wszyscy możemy naszą małżeńską miłość i seksualność przeżywać w Bogu i niejako dla Boga, jako powołanie i ofiarną służbę. Nie musimy wcale skupiać się tylko na sobie i swoich pragnieniach oraz używać siebie nawzajem. Możemy zdobyć się na odrobinę dystansu wobec własnych potrzeb i spojrzeć w oczy Boga, u Niego szukając pomocy, natchnienia i wzoru miłości. Tylko taka postawa jest w małżeństwie drogą do świętości. Nie samo małżeństwo jako takie ani rodzicielstwo jako takie – bo one są naturalne. Przed Kalwarią (Chrystusa) też się ludzie żenili i dzieci się rodziły, ale to ich zbawić nie mogło. Chodzi przede wszystkim o odniesienie do Boga swojego życia w małżeństwie i o element ofiary złączonej z Chrystusem. Czy istnieje możliwość naśladowania,  albo kochania Jezusa, a nawet bycia realnie wierzącym katolikiem, jeśli nie akceptujemy żadnej ofiary z naszej strony? Ofiary z siebie składanej Bogu, który nas kocha i za nas umarł na krzyżu? Dzięki przykładom osób żyjących w dziewiczej czystości, a także po prostu w celibacie, widzimy, że życie w ofiarnej miłości jest możliwe, sensowne i cenne dla Boga. One pokazują nam jak wypełniać na codzień swoje powołanie i że drobne czynności pozbawione splendoru i podziwu świata, jeśli są przeżywane w duchu ofiary, mogą  być drogą do Boga. Że rezygnacja z czegoś nie upośledza nas, nie zabija, ale umacnia i ubogaca. One wspierają nas nie tylko przykładem, ale także często modlitwą i pokutą. Czynią wiele dobra – na które małżonkowie zazwyczaj nie znajdują czasu i energii.  Warto więc wspierać takie osoby ze wszystkich sił, także dla własnego dobra. Powinniśmy w taki sposób wychowywać nasze dzieci i wnuki. Powinniśmy głośno mówić o wielkiej wartości dziewictwa i celibatu i to nie „wartości użytkowej” dla życia doczesnego, ale w wymiarze wiecznym, dla Boga. 

Jeśli obecnie wartość takiego życia  jest podważana, to tak naprawdę odrzucamy nie tylko taką formę życia ale samą łaskę Bożą. To by oznaczało uznanie (także w Kościele), że życie bez seksu nie ma sensu, a Bóg nie ma dość mocy, aby uchronić człowieka przed popadnięciem w choroby ciała, psychiki i ducha na skutek życia przeciwnego naturze. Jeśli prawo natury jest silniejsze niż prawo Boże, to znaczy, że Bóg się pomylił albo stwarzając nas takimi, albo dając nierealne przykazania. Tak czy inaczej jesteśmy przez Niego skrzywdzeni. Takie myślenie (a nie tryb życia) osłabia ducha i wpędza w depresję wszystkie osoby, które z różnych względów są same. Zarówno konsekrowane, jak i żyjące w celibacie niewybranym (także osoby homoseksualne). Doświadczają one wielu impertynenckich uwag otoczenia (nawet w Kościele) i mają wrażenie, że ich życie pozbawione jest wartości i sensu. Przecież jedynie udane życie seksualne daje człowiekowi spełnienie i zdrowie psychiczne oraz fizyczne. Wszyscy już chcą legalnego seksu w dowolnej konfiguracji, ale z Bożym i społecznym błogosławieństwem.  Nie chcą wybierać „albo, albo”, chcą „i to i to” ze względu na dobre samopoczucie. Taką „bosko-społeczną akceptację” zapewnia małżeństwo i dzieci. Kto tego nie ma, ten nic nie ma. Stąd pęd do zniesienia obowiązkowego celibatu księży i legalizacji małżeństw LGBT. Z tego już łatwo będzie wywnioskować, że celibat trzeba całkowicie zlikwidować jako szkodliwy, a seks uczynić naturalnym prawem człowieka. To jednak uderzy także w samo małżeństwo. W takim świecie nie da się ocalić „małżeństwa” ani jako związku mężczyzny i kobiety, ani jako sakramentu wiążącego do śmierci. Po kilku latach małżeństwa sami żonaci księża zaczną domagać się prawa do rozwodu. Spróbujmy wyobrazić sobie jak może wyglądać świat oparty na takich założeniach. Oto hipotetyczna wizja przyszłości: 

Wierność stanie się możliwa tylko, póki ludzie „się kochają”, no i oczywiście z wyjątkami na dłuższe wyjazdy lub imprezy firmowe. Albo zauroczenie żoną bliźniego swego. Nieplanowane dzieci są w takim świecie komplikacją, a jedyną wartością wartą ocalenia jest zdrowy seks bez zobowiązań. Jako czynność życiowa, konieczna jak jedzenie, daje prawo do zaspokojenie według gustu i apetytu. Główne cnoty to indywidualizm i egocentryzm.  Rozwody są koniecznością, antykoncepcja zabiegiem higienicznym, aborcja prawem kobiety, „małżeństwa LGBT” naturalnością, surogacja biznesem, a dzieci towarem na zmówienie. Wszelka krytyka to mowa nienawiści. Dziewictwo i czystość są śmiesznymi dziwactwami, świadectwem nieprzystosowania do życia, rodzajem niepełnosprawności. Grzech nie istnieje, łaska jest nieistotna, Kościół głosi to samo co świat, a Bóg… No właśnie – Bóg może się przydać, o ile wycofa się z nierealnych wymagań. Może nam pomóc spełniać nasze marzenia oraz zapewni nam dobre samopoczucie na ziemi i dobrą miejscówkę w Niebie. Nie musi być prawdziwy. Taki „bóg”, który kocha człowieka, nie wymaga za wiele, jest nieograniczenie miłosierny i nie przykłada wagi do żadnych przykazań czy zasad – może się okazać całkiem obiecującym elementem autoterapii. Bo zapewne w takim świecie wszyscy będziemy terapii potrzebowali. Tylko najpierw trzeba zdemontować Kościół, zredefiniować kilka pojęć i zająć ludzi czymś innym niż myślenie i modlitwa. 

Tak sobie myślę – czy aby właśnie to się nie dzieje?  

Wystarczy tylko pomilczeć jeszcze kilka lat i nie reagować.

Beata Kołodziej



BEATA KOŁODZIEJ – pisarka, autorka ponad 80 książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych.  Na podstawie swoich książek, m.in. „Czas na kobiecość” oraz „Czas na relacje” prowadzi warsztaty w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu. Prywatnie jest żoną, matką i babcią 2 wnuczków, a także moją siostrą. Więcej na www.beata.kolodziej.edu.pl

4 komentarze

  • Joanna

    Życie w pojedynkę jest trudne. Im jestem starsza tym bardziej to odczuwam. Gdy zbliżasz się do 50-siątki wiesz, że tak już najpewniej pozostanie. Jeśli tak jak ja nie masz żadnego majątku i stać Cię tylko na wynajmowanie pokoju – wiesz, że jedynym oparciem jest Bóg. Oczywiście lęk się pojawia i cała ta sytuacja jest ogromnym wyzwaniem. Staram się nie poddawać, ale bywa strasznie trudno.
    No i gdy jesteś dziewicą i masz już tyle lat i do tego nie odnajdujesz się w grupach przykościelnych. Czasem czuję, że jestem tylko ja jedna w takiej sytuacji.

    • JAHID - mężna niezamężna

      Pani Joanno, dziękuję za ten komentarz. Jednocześnie zapewniam, że nie jest Pani sama… osobiście znam bardzo dużo kobiet w podobnej sytuacji. Sama też przeszłam swoje zanim odkryłam piękno stanu wolnego przeżywanego jako bezżenność dla Pana. Doświadczenie poczucia sensu, wartości i misji w stanie panieńskim bez względu na wiek, stało się dla mnie inspiracją do pisania tego bloga. Zachęcam do lektury wcześniejszych wpisów, w których dzielę się między innymi tym, że gdy zawierzamy całkowicie nasze życie Panu Bogu, to z naszych serc znika lęk o przyszłość. W miejsce lęku pojawia się Boży pokój i ufna pewność, że Pan zatroszczy się o nas w każdej sytuacji życiowej. Wbrew pozorom, mimo życia w pojedynkę, jesteśmy w najlepszych rękach – w BOŻYCH RĘKACH! Tak naprawdę, to jedynym zabezpieczeniem dla każdego człowieka (bez względu na stan cywilny) – jest sam Bóg. Jak mawiała św. Teresa z Avila… SOLO DIOS BASTA! ❤️ Pozdrawiam serdecznie! 😊

  • Joanna

    Katarzyno, dziękuję. Ciągle przekonuję się, że opornie idzie mi oddanie sterów życia Bogu.
    Przeczytałam wszystkie wpisy na Twoim blogu i jest tu mnóstwo bardzo wartościowych treści. I do tego unikalnych, rzadko poruszanych przez innych. Większość ludzi założyło rodziny i ma inne problemy niż my, które żyjemy w pojedynkę.
    I tak jak Tobie moje najważniejsze marzenia się nie zrealizowały i wszystko jest inaczej niż planowałam. Więc w tym też nie jestem sama:)

  • Paula

    Tekst bardzo ciekawy, temat niezwykle szeroko omówiony, ale….cały czas mam w głowie, że to tylko słowa, teoria, że nijak nie ma się do rzeczywistości ta „pochwała” dziewctwa….bo przecież nikt tak nie myśli…dziewictwo to dziwactwo dla współczesnych i to zarówno wierzących, jak i niewierzących…Dziękuję za ten artykuł bo czasem fajnie przeczytać coś na „tak” …. ale… w świecie to się nie obroni…chyba…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *