PRAWDA CZY FAŁSZ

To był kolejny bardzo zwyczajny ale i męczący dzień jaki spędziłam pracując w eksluzywnym butiku. Samo miasteczko, w którym wówczas mieszkałam było równie ekskluzywne. Hiszpańskie San Sebastián, albo jak kto woli baskijska Donostia, położone jest nad Morzem Kantabryjskim. Od północy przylega do klifowego wybrzeża, z trzema plażami, malowniczymi wzgórzami, rzeką i piękną architekturą. Uchodzi za jedno z najdroższych miast Hiszpanii. 

W takich pięknych „okolicznościach przyrody” przyszło mi żyć i pracować fizycznie, najzwyczajniej w świecie, jako sprzątaczka. Praca była zwyczajna ale strój służbowy już taki nie był. Tak, jak wszystko dookoła musiał być ekskluzywny. Na pierwszy rzut oka nie różniłam się od baskijskich ekspedientek. Bywało, że jakaś klientka prosiła mnie o radę w doborze stroju lub dodatków do niego. Słowiański wygląd i lekki akcent nie przeszkadzał Hiszpankom, które chętnie  przyjmowały ode mnie szczere komplementy i wyrazy życzliwości. Mój ekskluzywny strój nieźle mnie kamuflował i co tu dużo mówić… ździebko dowartościowywał ale nijak nie pomagał w codziennych obowiązkach, np. przy myciu podłóg lub przy wchodzeniu do wielkiego urządzenia klimatyzacyjnego, celem wyczyszczenia filtrów! Dzięki mnie firma nie musiała wzywać już drogiego serwisu… Dopasowane eleganckie spodnie w „kantkę” i podkreślająca kobiece kształty bluzka z koronkowymi rękawami, średnio się sprawdzały także przy opróżnianiu koszy na śmieci. Najważniejszy jednak, zdaniem szefowej, był fakt, że moja zupełnie nieekskluzywna i niezbyt czysta praca nie rzucały się klientkom w oczy. 

To jednak, co owego dnia  także w oczy  się nie rzucało – wypatrzyłam i mogłam dostrzec wyłącznie ja! Dlaczego? Ponieważ znajdowało się w miejscu, do którego ani klientki, ani ekspedientki a tym bardziej moja szefowa – nie zaglądały. Mam na myśli dno kosza na śmieci! 

Jakież było moje zdziwienie kiedy dostrzegłam tam całkiem gustowny sznur perełek rzecznych. Pomyślałam, że zapewne sztucznych, skoro wylądowały w śmietniku. A może znalazły się w takim miejscu przypadkiem? Druga myśl była równie prawdopodobna, więc udałam się  do szefowej aby poinformować, że ktoś przez pomyłkę wyrzucił do kosza  naszyjnik. Ponownie bardzo się zdziwiłam, gdy usłyszałam, że to właśnie ona go wyrzuciła, bo przeleżał na ladzie przy kasie trzy miesiące i nikt się po niego nie zgłosił. Właścicielka ekskluzywnego butiku, która w „ekskluzywnej” cenie sprzedawała bardzo modne wówczas sznury olbrzymich, sztucznych korali (takie, co to u Chińczyka „szły” po kilka euro) uznała, że naszyjnik z pereł rzecznych połączonych „powyginanymi blaszkami”, żadnej wartości nie przedstawia. Wyrzuciła go aby nie psuć wyglądu perfekcyjnie posprzątanej lady sklepowej. Na koniec oświadczyła od niechcenia, że jeśli mi się podoba, to mogę sobie go zabrać. Oczywiście nie omieszkałam skorzystać z tej okazji. Pomyślałam, że na ulicy nikt przecież nie domyśli się, że chodzę w „klejnotach” ze śmietnika. 

Po pewnym czasie od tego zdarzenia, odwiedziła mnie właścicielka mieszkania, które wynajmowałam. Tak się złożyło, że tego dnia byłam przystrojona właśnie tym „śmieciowym naszyjnikiem”. Po wymianie kilku kurtuazyjnych zdań, zauważyłam, że Maite (właścicielka) nie spuszcza wzroku z moich perełek. W końcu nie wytrzymała i zapytała wprost, skąd mam taką cenną biżuterię. Roześmiałam się i z lekkim zawstydzeniem (bowiem Maite należała do majętnych ludzi), szczerze opowiedziałam całą historię z kubłem na śmieci. 

Zapadła niezręczna cisza a chwilę później Maite poważnym i stanowczym głosem zakomunikowała mi, że z dużym prawdopodobieństwem jestem właścicielką cennego naszyjnika z prawdziwych pereł słodkowodnych. Ze zdziwieniem zapytałam jak odróżnia prawdziwe perły od hodowlanych lub sztucznych? Uśmiechnęła się z politowaniem i powiedziała: Spójrz  na te „powyginane blaszki”, łączniki pereł. One są ze złota i to najprawdopodobniej najwyższej próby. Ponownie się roześmiałam i naiwnie stwierdziłam, że to nie może być prawda! W przeciwnym razie moja szefowa ani nie wyrzuciłaby tego naszyjnika do kosza, ani tym bardziej nie dałaby go sprzątaczce. Maite uśmiechnęła się pod nosem i skwitowała całe to zajście ignorancją właścicielki butiku. „Spójrz Catalina na zapięcie tego naszyjnika…”. Faktycznie było nietypowe i z trudem otwieram je do dziś. Maite wyjaśniła, że tego typu zapięcia stosowano dawniej w Hiszpanii tylko w przypadku biżuterii ze złota. „Jeśli chcesz – dodała – to pójdę do znajomego złotnika i poproszę o sprawdzenie próby złota i wystawienie odpowiedniego certyfikatu. Tylko, że będzie cię to kosztowało około 100 euro”. Zszokowana tym, co usłyszałam, wiedząc także, że nie mam „na zbyciu” takiej kwoty, stwierdziłam, że sama pójdę do tego złotnika w odpowiednim czasie (czyt. jeśli dożyję chwili, kiedy nie będzie mi szkoda wydać 100 € na jakiś certyfikat). Na to Maite stanowczo zabroniła mi tego i poprosiła, że jeśli się zdecyduję, to ona się tym zajmie. „Nie potrzebuję kłopotów Catalina!” Po czym  dodała: „Kiedy pokażesz ten naszyjnik złotnikowi a on zorientuje się, że jesteś obcokrajowcem, wtedy zapyta skąd go masz. Nie sądzę aby uwierzył w historię ze śmietnikiem – raczej posądzi cię o kradzież.”

¡¡¡Vaya!!! – wykrzyknęłam po hiszpańsku i chyba dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że mój naszyjnik faktycznie ma szanse być drogocenny a to, co mówiła Maite jest prawdą a nie strojeniem sobie żartów ze mnie. Do końca dnia nosiłam w sobie mieszane uczucia. Z jednej strony być może stałam się właścicielką cennego naszyjnika ale z drugiej strony zrobiło mi się szczerze żal kobiety, która go zgubiła. Być może dla niej ten naszyjnik miał podwójną wartość – także sentymentalną a ta ceny już nie ma… Z drugiej strony – skoro go nie szukała, to może sama nie była świadoma, że nie jest to tandetna błyskotka? 

No tak, całkiem fajna historyjka a przy okazji wspomnienie sprzed prawie 20 lat! Ale po co piszę o tym wszystkim na blogu poświęconym tematyce samotności? W dodatku w pierwszym poście po ponad półtorarocznej przerwie? 

Tak się składa, że ta historia wprost idealnie odzwierciedla moją życiową przygodę z odkrywaniem błogosławieństwa samotności. Sama na ten przykład raczej bym nie wpadła. Dziś natomiast już wiem, że każdy z nas może być w posiadaniu niejednego sznura cennych pereł, ukrytego na dnie własnego życiowego „śmietnika”. Wrzucamy go tam sami albo z pomocą bliźnich i żyjemy nieświadomi własnej ignorancji. Nie wiemy co jest naszym skarbem a co nim nie jest! Dokładnie tak, jak z moimi perełkami i tymi sztucznymi koralami w ekskluzywnym butiku. Perły wyrzucono do śmieci, a świecidełka sprzedawano w ekskluzywnej   cenie, kompletnie  nieadekwatnej do ich wartości! 

Odkrycie, rozpoznanie i nazwanie własnych życiowych skarbów to jedno. Ważne jest też rozpoznanie „who is who” czyli kto jest kim w naszym życiu. Kto mówi prawdę, a kto nie; kto może nam pomóc w naszych poszukiwaniach a kto może nas zwieść? W historii, którą tu opisałam pojawiło się kilku bohaterów: nieostrożna nieznajoma, która zgubiła swój skarb; szefowa butiku, która tego skarbu nie rozpoznała; Catalina czyli ja, która opatrznościowym „przypadkiem” skarb znalazła w bardzo nietypowym (jak dla skarbu) miejscu; Maite – kobieta świadoma wartości skarbu, zatroskana nie tylko o los naszyjnika ale także Cataliny; no i na końcu złotnik, który wystawia certyfikaty i być może z marszu traktuje obcokrajowców jak złodziei… 

Jeśli wciągnęła Was ta historia i chcecie dowiedzieć nieco więcej na temat życiowego skarbu Cataliny, przewyższającego swoją wartością ten oraz wszystkie drogocenne naszyjniki tego świata – to z radością spieszę donieść, że już wkrótce ukaże się nadkładem krakowskiego Wydawnictwa AA moja książka, pt. „O samotności inaczej”. Jej powstawanie było główną przyczyną mojego tak długiego milczenia na blogu. Z niej dowiecie się wszystkiego ze szczegółami bowiem na łamach tej publikacji odkryłam to co mi w duszy gra. Już dziś zapraszam do lektury ale zanim książka pojawi się na księgarnianych półkach, to – w ramach rehabilitacji po tak długiej przerwie bez wpisów na blogu – za kilka dni zamieszczę kolejny tekst zapowiadający premierę książki. Tym razem opowiem Wam historię o niezrealizowanych powołaniach, które, wbrew obiegowym opiniom, sporo dobrych owoców przyniosły czyli historię „O dwóch Katarzynach, co to o innym powołaniu marzyły”.

Ps. Byłabym zapomniała! Zdjęcie z lotu ptaka, jak łatwo możecie się domyślić, przedstawia urocze miasteczko San Sebastián. Natomiast na zdjęciu poniżej można podziwiać mój bezcenny naszyjnik. Bezcenny nie ze względu na perły i złoto – swoją drogą do dziś certyfikatu nie kupiłam i nie wiem czy naszyjnik jest rzeczywiście cokolwiek wart 🙂 – ale na historię z nim związaną, która nauczyła mnie jak pozory mylą i jak bardzo trzeba uważać aby odróżnić prawdę od fałszu…

Po lekturze niniejszego wpisu zapraszam także na chwilę relaksu podczas wirtualnego spaceru po San Sebastián. Czasami tęsknię za tymi pięknymi widokami ale powrotu do Polski nie żałuję ani trochę! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *