Kto siedzi na tronie mojego życia? Czy tron mojego życia może być pusty? Za jakiego rodzaju szczęściem gonię i jakie szczęście zapewni mi wymarzone poczucie spełnienia? Wiele tego typu pytań towarzyszyło mi przez większą część mojego życia. Znalezienie odpowiedzi na nie, wprowadziło w moim sercu głęboki Boży pokój i poczucie radości, mimo wielu niespełnionych marzeń i oczekiwań.
Poniżej zamieszczam w całości, rozdział, pt. „Dyktatura szczęścia”, który pochodzi z pierwszej części książki Ojca Jakuba Przybylskiego „Diagnostyka chorób ducha” (Wydawnictwo Karmelitów Bosych w Krakowie). Gorąco polecam ten tekst ponieważ utożsamiam się z nim w całości. Niejednokrotnie w poszukiwaniu prawdy o moim życiu, zbłądziłam i dałam się zwieść pozorom szczęścia. „Łatwo jest bowiem własne zachcianki okrasić pobożnościową interpretacją. Łatwo jest uznać, że moje osobiste plany na życie są planami samego Boga„.
Ojciec Jakub Przybylski jest karmelitą bosym, absolwentem Międzynarodowego Kolegium Teologicznego św. Jana od Krzyża w Rzymie. Towarzyszy młodym ludziom w rozeznawaniu powołania do życia karmelitańskiego. Należy do redakcji dwumiesięcznika „Głos Karmelu”.
DYKTATURA SZCZĘŚCIA
„Pozłacane krzesło ustawione na stercie starych stołów i ław, a na nim ona – bogata szlachcianka z biczem w tłustej dłoni i z wyszminkowanym uśmieszkiem. Przystąpiłem bliżej… W jej oczach zastygał chłód autokracji i obłęd władzy. Z ironiczną satysfakcją żądała pokłonów od swoich poddanych. Niepewnym głosem krzyknąłem od stóp jej tronu: Kim jesteś? Czym się zajmujesz? Spojrzała na mnie wyniośle i odrzekła z dumą: „Na imię mi Fortuna, jestem panią ludzkich serc”.
Szczęście (łac. fortuna) zasiadło na tronie ludzkiego życia jako najwyższa wartość. Szczęściu świat oddaje pokłon, omamiony jego wdziękiem. Szczęście zajęło miejsce Boga i Jego woli. Dziś jak refren wesołkowatej piosenki słychać słowa: „Najważniejsze jest to, abyś był szczęśliwy”. To złudne i niebezpieczne. Ewangeliczne wartości zostały wbite obcasem despotycznej szlachcianki w pogardę, niczym w brudną ziemię. Nie liczy się wierność, nie liczą się posłuszeństwo i oddanie. Nie ma dla nich miejsca w świecie, w którym panuje dyktatura osobistego spełnienia. Delikatny głos wartości został zagłuszony krzykiem kłamstwa. Tłusta Fortuna nieustannie nawołuje swoich poddanych ponętnymi słowami: „Żyj tak, jak ci się podoba, rób to, na co masz ochotę. Dzisiaj chcesz być mężem, to nim bądź, a jak się znudzisz, to się rozwiedziesz! Nie przejmuj się! Dzisiaj chcesz był kapłanem, to bądź! Zrezygnujesz, kiedy będzie zbyt ciężko”.
Tłuściutką Fortunę trzeba w końcu zdemaskować. Okłamała miliony ludzi, rządząc nimi z wysokości swego tronu. Jest oszustką, która wślizgnęła się na szczyt piramidy wartości współczesnego świata. Bynajmniej nie ma na imię Fortuna i nie jest szlachcianką… To Bestia – starodawny wąż z rajskiego Edenu. To Bestia, której hołd oddaje omamiony człowiek. Wartościami nazywa to, co jest godne śmietnika: samowolę, nieposłuszeństwo, egoizm. Szczęście, które proponuje, nie jest szczęściem. To stan emocjonalnego upojenia, które każdy może osiągnąć małym kosztem. Wystarczy słuchać jej głosu: żyć niezależnie, unikać wierności, karmić się toksycznym egoizmem, robić to, na co się ma ochotę, i nie martwić się innymi. Takie życie zamyka człowieka w izolatce samotności, pozbawia go światła, odbiera mu wrażliwość. Nic nowego. Adam i Ewa pierwsi dali się zwieść tłustej szlachciance. Spodziewali się szczęścia i nic dobrego nie przyszło, zawiedli się. Samowola nie poskutkowała. I choć szukali osobistego spełnienia, nie odnaleźli go (por. Rdz 3). Wzgardzili wolą Ojca – Boga, który dał im wszystko.
Wola Boga znika z niebezpieczną szybkością z przewodników na życie. W niektórych uszach brzmi jak termin z zaściankowego średniowiecza: dobry dla zacofanych chrześcijan, nie dla postępowych modernistów. Ludzi nie obchodzi to, czego chce Bóg. Nie chcą słuchać Jego głosu, wolą żyć po swojemu, idąc za namowami tłustej szlachcianki. W ich rozważaniach rytm wybijają słowa: „Ja, ja i ja; moje życie, moje sprawy, moje szczęście”. To śliska droga, na której łatwo o wypadek.
Nie wszyscy posuwają się do tak otwartego buntu wobec Boga i Jego woli. Wielu chrześcijan pragnie słuchać Jego głosu, jednak tłusta szlachcianka zagłusza go swoimi hasłami. I w tym zakłopotaniu dochodzą czasami do mylnego wniosku: cokolwiek wybiorę, szukając osobistego spełnienia, będzie to zgodne z wolą Boga. Kryje się w tym haczyk błędu. Łatwo jest bowiem własne zachcianki okrasić pobożnościową interpretacją. Łatwo jest uznać, że moje osobiste plany na życie są planami samego Boga. Niestety, często tak nie jest, „bo myśli moje nie są myślami waszymi, ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana” (Iz 55,8). Faryzeusze są przykładem ludzi, którzy pomieszali wolę Bożą z własną wolą, ulegając namowom tłustej szlachcianki. Jezus obnażył ich błąd: „Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji” (Mk 7,8). Odrzucili oni wolę Boga, aby w jej miejsce przeforsować własne pomysły. Swoje działanie uważali za słuszne i Boże. Kresem ich omamienia stał się moment, gdy za wolę Boga uznali zabicie Boga i wyciągnęli rękę na niewinnego Baranka. Bestia owładnęła ich umysłami i sercami. Oddali jej pokłon, jednak nie otrzymali tego, co było im obiecane. Pogrążyli się w nieszczęściu, gdyż nie słuchali Boga.
Faryzeusze szukali szczęścia bez Boga. Za priorytet obrali sobie samorealizację i autonomię. Poprzez swoje niezależne decyzje chcieli stać się panami własnej historii. Jezusa uważali za nędznika, któremu nie powiodło się w życiu, buntownika i anarchistę. Nie zauważyli jednak, że właśnie Jego życie okazało się spełnione, a ich przegrane. I choć Jezus doświadczył cierpienia, niepowodzeń i samotności, jest pierwszym szczęśliwym z synów Adama. Nie żył dla siebie, nie działał niezależnie i nie szukał egoistycznego spełnienia. Jego celem nie była również samorealizacja. Pragnął realizować wolę Ojca, wiedząc, że w Jego ręce może złożyć swoje życie. Miłość do Ojca uczyniła Go posłusznym i uległym. I choć został zamordowany, choć konał w opuszczeniu, Jego życie było spełnione. „Wykonało się” (J 19, 30) – to Jego ostatnie słowa. Cóż piękniejszego?! Wypełniłem wszystko, co mi przykazałeś, Ojcze. Żyłem nie dla siebie, ale dla Ciebie i dla tych, których mi dałeś. Teraz pozwól odejść… Przyjmij ducha mego.
Człowiek został powołany do tego, aby swoim życiem uwielbić Boga, aby żyć dla Niego. „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana” (Rz 14, 7-8) – pisał św. Paweł. Szczęście jest naturalnym towarzyszem dobrego życia. Zyskują je ci, którzy odrzucają egoizm, aby żyć dla Boga i braci. Nie osiągną go ludzie, którzy za nim gonią, ale zostanie ono udzielone tym, którzy żyją dla innych, nie dla siebie, bo człowiek sam sobie szczęścia dać nie może. Nie może tego uczynić także tłusta bestia. Szczęście pochodzi od Boga i tylko On nim obdarowuje.
Szczęście jest jak przyjemny zapach, który otula wydarzenia życia. Błędem jest szukać go dla niego samego, aby upoić się jego intensywnością. Wydziela się w sercach dobrych, kochających, które nie żyją dla siebie, lecz dla Boga i drugiego człowieka. I choć życie ludzkie jest krótkie i szybko przemija, ten zapach unosi się długo po ich śmierci w sercach tych, którzy pozostają. A tłustą szlachciankę trzeba zdemaskować, zanim zadomowi się na tronie serca, pozbawiając go przepięknej woni prawdziwego szczęścia”.