W poszukiwaniu prawdy o samotności…

Jestem kobietą wierzącą, która dzięki łasce Chrztu Świetego ma zaszczyt i szczęście korzystać z bogactwa i pełni Objawienia Bożego jakie Chrystus zdeponował w Kościele Katolickim (Hbr 1,1-2; Katechizm Kościoła Katolickiego, 65). Moją wędrówkę duchową rozpoczęłam stosunkowo wcześnie, w wieku 14 lat. Splot przeróżnych wydarzeń, na które w większości nie miałam dużego wpływu sprawił, że mimo szczerego pragnienia założenia rodziny, zostałam kobietą niezamężną a mówiąc wprost i bez ogródek, zostałam starą panną. Samotność nie z wyboru przeżywałam boleśnie. Nie byłam przygotowana na taki scenariusz życia. Czułam się skrzywdzona, pominięta, niewybrana i to nie tylko przez mężczyznę ale co gorsze, przez samego Boga. Nie miałam bowiem powołania do zakonu. Żartowałam, że jedyny zakon do jakiego się nadaję, to zakon męski.

Bardzo długo nie mogłam pojąć jak to możliwe, że Bóg, który jest Miłością, tej ludzkiej miłości mnie pozbawia. Przeżywałam różne etapy szukania winnych zaistniałej sytuacji. Począwszy od rodziny, poprzez bolesne doświadczenia życia wspólnotowego, szkolnego a nawet zawodowego. Trochę się tego nazbierało. Mam za sobą ogromne poczucie winy i obwinianie samej siebie a na końcu padło na samego Boga. Przecież gdyby chciał, to wysłuchałby moich modlitw, to pobłogosławiłby mi wspaniałym mężem i gromadką dzieci. Skoro nie mam tego co w moich oczach i w oczach społeczeństwa czy samego Kościoła, jest najważniejsze, to coś ze mną jest nie tak, czymś musiałam Bogu podpaść, że akurat mnie takim niechcianym, nielubianym, wykpionym stanem starej panny obdarzył. 

Przez wiele lat moje myślenie było karmione mnóstwem teorii, stereotypów, chorych schematów myślowych powielanych bezmyślnie przez moje bliższe i dalsze otoczenie. Jak gąbka chłonęłam wszelkie brednie na temat życiowego powołania i realizacji w życiu. Litania kłamstw, w które uwierzyłam jest imponująca. Na potrzeby tego posta ograniczę się do kłamstwa, w które wiele kobiet dzielących mój los, nadal wierzy. Mianowicie, że o wartości kobiety i życiowym szczęściu świadczy posiadanie męża i gromadki dzieci. Z wyjątkiem zakonnic ale te przecież są wybrane przez samego Boga więc ich wartość nie podlega dyskusji. 

Jako osoba wierząca uczestniczyłam dość regularnie w różnego rodzaju praktykach religijnych. Począwszy od tych najważniejszych jak spowiedź i uczestnictwo we Mszy Świętej, poprzez liczne rekolekcje, lekturę duchową, rozmowy z księżmi a na rozmowach z kobietami w podobnej do mojej sytuacji, skończywszy. 

Reasumując, owocem mojej 30-letniej duchowej wędrówki było odkrycie, że robię podstawowy błąd logiczny. Zadałam sobie serię krótkich pytań.  Warto podkreślić, że pytania zadawałam jako wierząca katoliczka. (sic!)
Czy wierzę w Boga w Trójcy Jedynego?
Skoro wierzę w Boga to czy wierzę Bogu?
Skoro wierzę Bogu, to czy mogę uznać za prawdziwe stwierdzenie, że ten Bóg, którego wyznaje, który jest nieskończonym Dobrem, nieskończoną Miłością, którego Syn umarł za mnie na Krzyżu… to czy ten Bóg z jakiegokolwiek powodu, mógłby nie chcieć dla mnie szczęścia?
Dalej… 
Skoro nie wierzę w Boga mściwego, w takiego złośliwca, który z jakiegoś powodu właśnie mnie odmawia błogosławieństwa, skoro wiem, że w takiego Boga nigdy bym nie uwierzyła, to teraz… Czy wierzę w Boga, który mnie kocha, który pragnie dla mnie wszystkiego co najwspanialsze? Który pragnie mojego szczęścia i spełnienia w każdej dziedzinie mojego życia, tu i teraz, nie tylko po śmierci, w wieczności?

Skoro wierzę, że właśnie taki jest mój Bóg TO MAM PROBLEM i co gorsze, nie jest nim moje staropanieństwo. (sic!)

Dotarło do mnie, że moja wizja na życie, co do której byłam w 100% pewna, że jest najlepszą – bo ja przecież wiem co dla mnie jest najlepsze! – stoi w opozycji do Bożej wizji. Uświadomiłam sobie, że przez te wszystkie lata chciałam wymusić niejako na Bogu zmianę Jego woli abym dostała to czego ja chcę. Chcąc nie chcąc sprowadziłam Boga do roli złotej rybki, która z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, nie chciała spełniać moich 3 życzeń: mąż – dzieci – zdrowie. 

Tak, dziś już wiem, że moim problemem nie było staropanieństwo ale chociaż nieświadome, to – nie bójmy się tego słowa – BAŁWOCHWALSTWO.
Jeśli postawimy cokolwiek lub kogokolwiek na pierwszym miejscu w naszym życiu, to tym samym detronizujemy samego Boga i grzeszymy przeciwko pierwszemu przykazaniu Bożemu.

Ta prawda była dla mnie szokująca. Jak można przez tyle lat chodzić do Kościoła, praktykować (Msze św., spowiedź, „pompejanki” i różniste nowenny) a nie wiedzieć, że tak niemiłosiernie rani się Bożą Miłość wykraczając przeciwko pierwszemu, najważniejszemu przykazaniu Boskiemu! 
Świadomość kłamstwa w jakim żyłam ponad połowę mojego dorosłego życia była druzgocąca ale zarazem uzdrawiająca i uwalniająca. Bo tylko prawda może nas wyzwolić! (J 8, 31-32).

Od pierwszej chwili kiedy uświadomiłam sobie grzech, w którym trwałam, natychmiast postanowiłam z nim zerwać i ponownie w moim życiu, świadomie zawierzyć je Bogu. Dotarło do mnie, że tylko ON może pomóc mi zrozumieć i odkryć sens mojego samotnego życia. Tego dnia wyznałam: nic nie wiem, nic nie rozumiem, wyrzekam się wszystkich kłamstw na temat szczęścia i nieszczęścia w życiu, nie interesują mnie żadne ludzkie mądrości na temat sukcesu w życiu czy relacji damsko-męskich. 

Świat mówi, że samotność jest zła. 
A co na ten temat mówi Bóg?!

To pytanie stało się dla mnie kluczem do odkrycia
błogosławieństwa samotności!

No i na koniec. Muszę być z wami szczera. Trochę mi zajęło zanim tę Bożą wizję poznałam… Zmiana dotychczasowych nawyków, zwłaszcza myślowych wymagała czasu i działania Bożej łaski. Postanowiłam – do czego zachęcam także kobiety przeżywające dramat samotności – „dać szansę” Bogu, abym wreszcie ja miała szansę na życie spełnione, w pełni wartościowe, szczęśliwe i owocne.

Jak to zrobiłam? Rozpoczęłam od:

  1. spowiedzi świętej – przy najbliższej okazji;
  2. Mszy Świętej z przyjęciem Komunii Świętej – regularnie i nie tylko w niedzielę;
  3. Adoracji Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie – kiedy tylko mogłam, aby zadawać Bogu to jedno pytanie: jaka jest Twoja wizja samotności?;
  4. czytania Biblii – według czytań z dnia, które „dziwnym trafem” układały się tak jakby dla mnie tego dnia były pisane… 

Podstawą zawierzenia Bogu nie są nasze emocje, intelektualne kombinowanie czy nadzwyczajne, wręcz mistyczne przeżycia. Potrzebna jest tylko decyzja naszej wolnej woli, czas i przestrzeń, w których to Bóg może zacząć w nas działać. Działanie Boże jest możliwe jeśli trwamy w stanie łaski uświęcającej i spożywamy chleb życia czyli Ciało i Krew Pana Jezusa Chrystusa. To ON, Jezus Chrystus jest DROGĄ, PRAWDĄ i ŻYCIEM. (J 14, 1-12)

Drogą, jedyną po której chcę iść! Jedyną drogą prowadzącą do celu jakim jest ŻYCIE WIECZNE.

Prawdą, jedyną w którą wierzę! Jedyną, która wyzwala i uwalnia z wszelkich kłamstw i zniewoleń.

Życiem, którego pragnę! Jedyne, które jest życiem w pełni, tu i teraz i na wieczność.

Decyzji o zaproszeniu Boga do naszego samotnego życia nie warto odkładać. Dziś już to wiem. On przychodzi teraz, „mimo drzwi zamkniętych”…

2 komentarze

  • iga

    Po napisaniu maila zajrzałam jeszcze na Pani bloga i trafiłam na powyższy wpis.
    Trochę rozczarowałam się. Wczoraj z nadzieją ( ! ) przeżywałam – że być może spotkałam pokrewne dusze .
    Zapewne Panie są z Odnowy Ducha Św. – ta duchowość nie dla mnie – -Jestem racjonalistką.
    Tak bywa, że nie tylko trudno trafić na swoją połówkę ale też i w Kościele nie jest łatwo odnaleźć swoje miejsce,—=duchowość bliską swojemu sercu.
    Na blog będę zaglądała .
    Ps. Stara panna w całej okazałości.
    Faceci nie tacy – coś im brakuje…Kościół promuje Odnowę z odlotami. Jutro wybiorę się na spacer z moim Stwórcą i sobie pogadamy.
    . Tak poważnie – ten blog porusza wiele moich sfer – może coś z tego urodzi. (Na Odnowę jestem uczulona

    • JAHID - mężna niezamężna

      Bardzo dziękuję za ten komentarz Pani Igo. Jeśli to Panią uspokoi, to donoszę, że nie należę do Odnowy w Duchu Świętym, podobnie jak moje rozmówczynie. 🙂 Faktycznie, w Kościele Katolickim trudno o formację dla kobiet niezamężnych. Pojawiają się jednak światełka w tunelu. 😉 Warto się organizować i zachęcać kapłanów do tego aby zechcieli nam towarzyszyć na „nieprzetartej drodze indywidualnego powołania” (Edyta Stein). Warto jednak rozróżnić wspólnoty i ruchy w KK od duchowości. Pod tym względem mamy niesamowite bogactwo, z którego warto czerpać garściami! 🙂 Mnie pociąga duchowość karmelitańska. Zainspirowała mnie pani do poświęcenia jednego z moich wpisów, właśnie tematyce duchowości. Cieszę się, że nie skreśliła Pani mojego bloga pomimo wstępnego „rozczarowania”. 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu wspaniałych „spacerów ze Stwórcą”! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *