Dwie drogi. Kropka. 4/8

Pogodzeni ze swoim losem czy też nie, samotnych „nie z wyboru” łączy jedno: wyznawanie tej samej koncepcji powołania. W powszechnym mniemaniu istnieją tylko dwie formy powołania człowieka: małżeństwo lub życie konsekrowane. Kto i kiedy stworzył taką koncepcję? Wbrew zapewnieniom niektórych duchownych o istnieniu wielu form powołania w Kościele Katolickim, to z czym spotykamy się na codzień, w pracy, w domu i w parafii, sprowadza się do powszechnej opinii o dwóch rodzajach powołania oraz przekonania, że najważniejsze i naturalne powołanie to małżeństwo.

Jeden ze znanych kapłanów ogłasza z mocą, że praktycznie wszyscy jesteśmy powołani do założenia rodziny i tylko nieliczni są wybrani do służby kapłańskiej. Reszta powinna realizować powołanie do małżeństwa. Ten sam ksiądz (wspominałam o nim we wpisie: „Nie mam powołania do celibatu”), zachęca wierzące kobiety w dojrzałym wieku (takie „bez szans” na męża) do opłakiwania swojego dziewictwa na wzór córki Jeftego. A następnie do wyboru życia dla Królestwa Bożego i życia jak zakonnice tyle, że w świecie mimo, że wcześniej takiego powołania nie rozeznały. Wiele kobiet było zachwyconych tą receptą. Wreszcie mają jakąś konkretną poradę i jeśli ją zastosują, to będą przynależeć do jednej z dwóch form powołania, które znają i które cieszą się powszechnym szacunkiem. Wreszcie odnajdą swoje miejsce w Kościele i odetchną, że wyszły z „czarnej dziury niezrealizowanego powołania”. Na pierwszy rzut oka brzmi to fajnie, wręcz kusząco. Ale niestety tylko na pierwszy rzut oka. Bowiem wcale nie jest takie oczywiste, że trzeba na siłę dopasować się do obowiązującej współcześnie wizji sensu i celu życia. Nie jest też oczywiste, czy ta wizja w ogóle jest prawdziwa. Jeśli gdzieś w założeniach tkwi błąd, to także i  udzielone rady mogą okazać się nieskuteczne.

Od dawna intryguje mnie kiedy powstała ta powszechnie panująca opinia na temat powołania człowieka? Kto ją sformułował? Czy zawsze tak było w historii naszego Kościoła? Powszechnie mówi się… to znaczy, kto tak mówi? Czy zawsze tak było, czy zawsze tak się mówiło? Otóż, okazuje się, że NIE! Oj, sporo czasu zajęło mi docieranie do źródła. W moim „prywatnym śledztwie” pomogła mi moja siostra Beata. Znając moją sytuację życiową od podszewki, od dawna wspiera mnie i mobilizuje do realizacji powołania zgodnie z sugestią Edyty Stein, na „nieprzetartej drodze indywidualnego powołania”. Jej doświadczenie bycia żoną, matką a dziś także młodą babcią, pozwala na szukanie nieoczywistych odpowiedzi na wydawałoby się oczywiste pytania… Okazuje się, że tak nagminnie przytaczane fragmenty ze Starego Testamentu (słynne: „Nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam…” Rdz. 2,18 ) – rzekomo potwierdzające niemal obowiązek małżeństwa – nabierają nowego znaczenia w świetle nauczania Jezusa. Przekonujemy się o tym dopiero czytając Nowy Testament. A kiedy sięgniemy do nauczania, które obowiązywało jeszcze w Kościele Katolickim na początku ubiegłego wieku, to ze zdziwieniem przekonamy się, że współczesna wizja powołania stoi na głowie. Nie wiem kiedy i jak ale ta wizja wykonała salto o 180 stopni w porównaniu do tego jak swoje powołanie realizowali pierwsi chrześcijanie.

Gdyby istotnie najważniejszym powołaniem człowieka było małżeństwo, to dlaczego św. Paweł (a za nim wielu świętych pierwszych wieków) zalecałby bezżenność dla Jezusa i wprost mówiłoby o wyższości dziewictwa nad małżeństwem? Małżeństwo od początku Kościoła do czasów św. Tomasza z Akwinu (XIII w.) powszechnie było traktowane raczej jako rodzaj słabości, który utrudnia służbę Jezusowi, odwraca uwagę i serce od Boga, niejako skłania człowieka do ulegania namiętnościom. Św. Tomasz musiał w słynnej  „Sumie Teologicznej” (Summae theologicae) dowodzić wręcz absurdalności stwierdzenia, że małżonkowie z powodu współżycia seksualnego (bazującego na namiętności) żyją w stanie grzechu lekkiego. Nie twierdził jednak, że zamążpójście jest to główny obowiązek kobiety. Kościół praktycznie do XX w. twierdził, że każdy człowiek ma prawo swobodnego wyboru powołania i ciężkim grzechem jest cokolwiek mu narzucać. („Prawidła Życia Chrześcijańskiego dla każdego wieku i stanu” – wyd. 1911 rok, rodz. 3, str. 210-211 – które odwołują się do zapisów Soboru Trydenckiego). Przy tym powołanie nie było nigdy rozumiane tak wąsko jak dziś. Rozumiano je raczej jako służba Bogu, polegająca na wykonywaniu codziennych obowiązków „stanu” – a stanów wymieniano wiele. Wśród nich był także stan wolny. Ta nauka w Kościele Katolickim była żywa do początku XX wieku.

Mam świadomość, że żyjemy w trudnych czasach, gdzie rodzina i jej wartości są zagrożone i atakowane ze wszystkich stron, praktycznie każdego dnia. Ale czy to wystarczający powód aby zmieniać świadomość wiernych co do istoty prawdziwego powołania? Jeśli uczepimy się kurczowo dwubiegunowej wizji powołania (małżeństwo/życie konsekrowane), to co mają począć wszyscy ci, którzy nie podążają jedną z tych dróg? A zauważmy, że współczesna gloryfikacja małżeństwa i aktu małżeńskiego zabrnęła tak daleko, że życie kapłańskie i zakonne zaczyna się wydawać pomysłem nienaturalnym, praktycznie niemożliwym do wykonania i wręcz absurdalnym.

Moją uwagę przykuwa pewien szczegół. Współczesne wychowanie dzieci w ogóle nie uznaje życia konsekrowanego jako realnej i wartościowej opcji. Nie widzę aby rodzice wychowujący swoje pociechy, rozbudzały w nich pragnienie służby Bogu. Za to często słyszę zachwyty rodziców nad swoimi córeczkami, sugerujące jakimi wspaniałymi żonami będą, ile męskich serc złamią, itp. Ani raz w moim życiu nie słyszałam aby któryś ze znajomych, wierzących rodziców mówił do swojej córeczki, że być może jej oblubieńcem zostanie Pan Jezus a nie kolega z sąsiedztwa? Wielokrotnie słyszałam jak rodzice zamartwiają się tym czy ich pociechy znajdą wspaniałego kandydata na małżonka a gdy pewna granica wieku została przekroczona, rozpoczynają się lamenty, że nie doczekają wnuków, itp. Kiedy w nieoczywisty dla otoczenia sposób, jakiś młody człowiek rozeznaje powołanie do życia konsekrowanego, to najczęstszą reakcją – niestety także wśród wierzących rodzin – jest przerażenie i żal. Kiedy widzimy przystojnego kandydata na kapłana czy siostrę zakonną często słychać westchnienia za placami, że szkoda ich dla życia konsekrowanego. Tak jakby Panu Bogu przysługiwało tylko to, co zbywa w oczach świata… 

Tak więc mimo powszechnej akceptacji dwóch dróg życiowego powołania, gołym okiem widać, że tylko małżeństwo cieszy się obecnie zrozumieniem i akceptacją. To dlatego podnoszą się w ostatnim czasie coraz liczniejsze głosy o zniesieniu celibatu lub wprowadzeniu dobrowolnego celibatu dla księży. Młodzi kandydaci do kapłaństwa zdają się już nie dostrzegać niepodważalnej wartości bezżenności dla Królestwa Bożego. Małżeństwo jawi się im jako tak wielka wartość, że nie chcą z niej zrezygnować nawet dla Boga. W moim odczuciu zadziwiające to i zatrważające wielce. Bo tu nie chodzi o samą zmianę prawa kościelnego. Chodzi o coś znacznie poważniejszego. Jak dziś, w XXI wieku, rozumiemy powołanie czyli służbę dla Królestwa Bożego? 

To zbyt ważne sprawy, by o o nich milczeć. Wspólnie z moją siostrą stworzyłyśmy więc zestawienie takich „oczywistych” teorii na temat powołania, z którymi spotykamy się w domu, wśród znajomych czy w Kościele. Opisałyśmy w paru punktach, to jak współczesny katolik rozumie powołanie. Ta zastanawiająca lista ukaże się w kolejnym odcinku. Można tym faktom zaprzeczać albo wziąć głęboki oddech i zacząć je poważnie analizować…

Jesteś tego warta! Musisz to mieć! 1/8
Życie zgodne z powołaniem kobiety. 2/8
„Salpa maggiore” bez powołania. 3/8
Dwie drogi. Kropka. 4/8
Powszechna koncepcja powołania. 5/8
Poszukiwanie Bożej koncepcji powołania. 6/8
Celibat – wybór, dar, czy patologia? 7/8
„Światłem ciała jest oko”. 8/8


„Salpa maggiore” bez powołania. 3
/8
Dwie drogi. Kropka. 4/8
Powszechna koncepcja powołania. 5/8
Poszukiwanie Bożej koncepcji powołania. 6/8
Celibat – wybór, dar, czy patologia? 7/8
„Światłem ciała jest oko”. 8/8

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *