Od czego warto zacząć wiosenne porządki? Gdybym prowadziła poradnik domowy, to zasugerowałabym umycie okien. Jeśli tylko światło promieni słonecznych nie napotka na barierę tłustego kurzu na szybach, to widać wyraźnie cały brud, który czeka na usunięcie z wnętrza naszego domu. Co może być takim niepożądanym brudem, który oblepia nasz umysł i nie pomaga w oczyszczeniu naszego wnętrza? W jego skład wchodzą niewątpliwie nasze myśli, poglądy a także słownictwo. Jak głosi Pismo Święte (1 Kor 6,19-20) jesteśmy świątynią Boga samego. Warto zatem zadbać o jej stan i przywrócić jej pierwotny blask.
Zimowy sen dobiegł końca. Obudź się!
Czas na wiosenne porządki także w zakresie słownictwa jakim posługujemy się rozmyślając i rozmawiając na temat samotności. Mętlik jest przeogromny! Żyjemy w czasach królowania indywidualizmu. Dziś nawet najprostsze słowa każdy interpretuje jak chce. Często tak, jak mu stan ducha i emocji w danym momencie na to pozwoli. Słownictwo dotyczące samotności miesza wątki duchowe, religijne z psychologicznymi. Kiedy czytam prasę katolicką albo słucham niektórych nagrań na Youtubie dotyczących samotności to bywa, że w jednej wypowiedzi, to samo słowo zmienia swój wydźwięk z dobrego na negatywny i na odwrót. Na jednym i tym samym portalu katolickim pojawiają się teksty, które sugerują, że samotność jest „ok” i zachwalają powołanie do życia w samotności oraz teksty, które odrzucają taką wizję powołania i jednoznacznie samotność oceniają negatywnie. Hm… bądź mądry i pisz wiersze!
Cóż, wiersze to „nie moja bajka” więc póki co proponuję wiosenne porządki w słownictwie na temat samotności! Próbując usystematyzować pojęcia na potrzeby tego bloga, stworzyłam pewnego rodzaju filtr, który dziś bardzo ułatwia mi zrozumienie o czym mówią lub piszą inni. Aby wyrwać się z tego zaklętego kręgu, jakim dla wielu kobiet jest przekleństwo samotności, warto uzmysłowić sobie czym jest samotność a czym zdecydowanie nie jest.
Mam świadomość, że temat sam w sobie jest dość skomplikowany a ja nie jestem ani psychologiem ani językoznawcą. Jednak płynie we mnie krew góralska, więc zamiast snuć intelektualne wywody zaproponuję coś prostego jak budowa cepa. Proponuję, czyli nie narzucam a jedynie poddaję ku refleksji. Cel jest jeden. Uporządkowanie myśli, bo one wpływają na nasz stan emocjonalny, ten z kolei na nasze samopoczucie, decyzje, konkretne działanie, i tak dalej, i tak dalej…
Moje rozważania dotyczą Bożego spojrzenia na samotność. Będę je snuć z punktu widzenia wierzącej katoliczki, która przez wiele lat tkwiła w błędnym przekonaniu, że samotność jest przekleństwem. Dlaczego? Ponieważ popełniałam w myśleniu podstawowy błąd logiczny: utożsamiałam krzywdy (które spowodowały moją samotność) z samotnością jako taką!
Warto rozgraniczyć to co jest źródłem cierpienia w naszej samotności (co tak bardzo boli) od stanu samotności, który sam z siebie – wbrew powszechnie panującej błędnej opinii – nie jest zły. Warto także zastanowić się, dlaczego to się nam tak często myli…
Pomyłka wynika z faktu, że do stanu samotności doprowadzają nas często bolesne doświadczenia życiowe. Stąd realny ból. Bolą zranienia i krzywdy doznane od ludzi, a z nimi wiąże się brak przebaczenia. On również jest źródłem naszego bólu. Boli także brak potwierdzenia własnej wartości ze strony otoczenia (rodziny, przyjaciół, wymarzonego mężczyzny, wspólnoty, Kościoła). Trudno jest zaakceptować czy pokochać siebie, uznać swoją wartość, jeśli całe otoczenie tę wartość podważa. Z takim stanem permanentnego zakwestionowania własnej wartości i wartości/sensu własnego życia zmagają się, tzw. stare panny odczuwając nieustający ból, przed którym nie są w stanie uciec. Bardzo bolą stereotypy, kłamstwa dotyczące stanu wolnego a także życia w czystości osób, które są same. Traktowanie staropanieństwa jako pewnego rodzaju upośledzenia czy choroby.
Realny ból jest także skutkiem naszego grzechu lub błędu w myśleniu, który do grzechu może nas doprowadzić. To bardzo ważne aby taki grzech (lub pokusę czy błąd, które do grzechu mogą prowadzić) nazwać po imieniu, i uświadomić sobie jego istnienie zanim zacznie nas zniewalać. Oczywiście nasze nieświadome działanie zmniejsza winę (ciężar grzechu) ale nie zmienia faktu, że nadal w danym grzechu/błędzie/zniewoleniu TKWIMY po uszy!
Częstym grzechem niezamężnych wierzących kobiet (wiem to z autopsji) jest stawianie pragnienia małżeństwa wyżej niż samego Boga i Jego wolę, czyniąc z wymarzonego mężczyzny niejako bożka. Jest to przecież grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu. To bardzo ważne abyśmy nie ustawały w nieustającym kształtowaniu naszego sumienia i myślenia. Szukajmy prawdy o nas samych i naszym konkretnym powołaniu, w świetle już nie naszej (jakby nie było ułomnej) wizji ale według Bożej wizji życia.
Podsumowując: źródła bólu towarzyszącego samotności warto zlokalizować i nazwać. Każde z nich wymaga odrębnego podejścia, przepracowania, przemodlenia, bywa że i uzdrowienia. Warto skorzystać wówczas z pomocy doświadczonego kierownika duchowego i/lub spowiednika czy wierzącego psychologa. Dlaczego wierzącego? Znam przypadek, gdy psycholog zalecił niezamężnej kobiecie przygodne stosunki seksualne, jako rodzaj terapii po przeżytej traumie (molestowanie w dzieciństwie). Gdy usłyszał, że jest osobą wierzącą i taka praktyka nie wchodzi w grę, zaproponował skorzystanie z… seksu na telefon. (sic!) Ogromnie ważne jest, aby porządkowanie naszego wnętrza było oparte na spójnym systemie wartości. Sama psychologia nie zapewni rozwoju życia duchowego.