Mord na Sri Lance. Refleksja z elementami retrospekcji.

Od niedzielnej masakry na Sri Lance (21.04.2019) – w zasadzie to już od ładnych paru lat – zastanawiam się intensywnie nad tym czym jest RADOŚĆ.  Przy okazji świąt wszyscy wszystkim życzą radości i wesołych świąt. O tym, że  święta są udane mówimy kiedy spędzamy je w pełnym składzie, gdy wszyscy są zdrowi, kiedy na stole niczego nie brakuje, za oknem świeci słońce, no i kiedy przyroda budzi się do życia. Tak, musi być pięknie, kwitnąco i pachnąco. Jednym słowem: raj na ziemi! 

Tak pieczołowicie zabiegamy o radosną świąteczną atmosferę, a tu w jednym momencie tragiczny news burzy naszą strefę komfortu. Rodzi się jakiś potworny zgrzyt. Nie wiemy jak mamy zareagować. No bo jak tu się cieszyć i radować na Mszy Świętej w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, skoro parę godzin wcześniej dokonano rzezi tylu niewinnych chrześcijan zebranych w kościele właśnie po to aby radośnie świętować Zmartwychwstanie Pańskie?! Jak tu się cieszyć i radować skoro tylu naszych braci i sióstr w wierze zostało niewinnie i tak bestialsko zamordowanych?! Jak to możliwe, że w jednym momencie Msza Święta Zmartwychwstania Pańskiego staje się Mszą Świętą żałobną?! 

Rozważania na temat radości prowadzą mnie do stawiania kolejnych pytań, np. czy święta dobrze przeżyte są wtedy, gdy jest fajnie? Czy radość jest wtedy, gdy jest przyjemnie i wszystko układa się po naszej myśli? Coraz częściej uświadamiam sobie, że te same pojęcia, które funkcjonują w naszej świadomości na co dzień, nie mają wiele wspólnego z ich odpowiednikami w życiu duchowym. Dotyczy to nie tylko pojęcia radości ale także pokoju czy samej miłości. 

Radość, pokój i miłość ziemska, to nie to samo co BOŻA RADOŚĆ, BOŻY POKÓJ I BOŻA MIŁOŚĆ. Te ostatnie pojęcia są nieziemsko wspaniałe, bo nie z tej ziemi pochodzą! Są łaską i darem samego Boga. Nie da się ich wyuczyć, wypracować na jakimś kursie „samorealizacji i doskonalenia duchowego”. Zazwyczaj są owocem naszej szczerej modlitwy, wytrwałości w wierze i wiernym trwaniu w stanie łaski uświęcającej. 

Trudno o ziemską radość w sytuacji masakry jaka miała miejsce na Sri Lance. Smutek i żałoba są uzasadnione ale nie oznaczają utraty Bożej Radości, która ma swoje źródło właśnie w Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Świadomość, że dzięki Niemu śmierć nie ma ostatniego słowa, powinna napawać nas olbrzymią radością i nadzieją. 

Paradoksalnie zdarzenie na Sri Lance stało się dla mnie rekolekcjami „last minute”. Zaistniała sytuacja zmusiła mnie do ponownej, świadomej refleksji nad stanem mojej wiary i do weryfikacji – po przeżytym przecież co dopiero Wielkim Poście i Triduum Paschalnym – czy na prawdę wierzę w Zmartwychwstałego Jezusa? 

W ten niedzielny poranek Jezus nie przeszedł przez drzwi mojego pokoju i nie sprawił bym mogła włożyć palec w Jego bok. Przyszedł w wiadomości dnia na temat mordu chrześcijan na Sri Lance. W pewnym sensie „święta” to „never ending story”. Triduum Paschalne trwa nieprzerwanie. Dzieje się tu i teraz, każdego dnia, podczas każdej Mszy Świętej. 

Figura Zmartwychwstałego Jezusa ze zdjęcia, które obiegło świat, jest dla mnie szczególnie wymowna. Śmierć tylu współczesnych męczenników, oddających życie za wiarę w Jezusa Chrystusa, nabiera sensu tylko i wyłącznie w Jego Zmartwychwstaniu! To męczeństwo jest też dla mnie umocnieniem w wierze bo tak trudno w dzisiejszym świecie znosić chociażby tylko przykrości dla imienia Jezusa a co dopiero ponieść śmierć. O jak bardzo brakuje mi odwagi, jak bardzo boję się męczeństwa… 

„Pamiętajcie o słowie, które do was powiedziałem: „Sługa nie jest większy od swego pana”. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał».”

J 15, 20-21

Jeszcze kilkanaście lat temu sądziłam, że o męczeńskiej śmierci można poczytać co najwyżej w Biblii czy powieści Sienkiewicza, pt. „Quo vadis?” ale nie w codziennej prasie! Kiedy „oswoiłam” się z myślą, że prześladowania chrześcijan nadal trwają, to jedyną „ulgę” znajdowałam w fakcie, że żyję w Europie i tu przecież jestem bezpieczna. Hm, nic bardziej mylnego. Coraz więcej mamy doniesień o prześladowaniach i zabijaniu chrześcijan także na naszym kontynencie. Do niedawna jedynym znanym mi księdzem zabitym przy ołtarzu był święty Stanisław, biskup krakowski (wiek XI). A dziś? Atakowani a nawet zabijani są księża podczas sprawowania Mszy Świętej, np. 86-letni ks. Jacques Hamel zamordowany przez islamskich nożowników we Francji w 2016 roku. 

Dziś nie wystarczy wiara oparta na tradycjach i zwyczajach. W obliczu szalejącego zła potrzeba nam wiary mocnej, czerpanej z relacji z żywym Jezusem Zmartwychwstałym. Z żywym Bogiem a nie „bozią od paciorków”. Potrzeba nam odwagi nieziemskiej, która jest darem Ducha Świętego. Bez tego, w najmniej oczekiwanym momencie mogę zaprzeć się Boga, w którego wiarę wyznaję co niedzielę, od wczesnych lat dziecięcych…

Hiszpania. Kraj Basków. Rok bodajże 2005. Zaprzyjaźniona Polka właśnie rozstała się po kilku latach związku i wspólnego mieszkania z Marokańczykiem. Ze zintegrowanym Marokańczykiem, który na Półwysep Iberyjski przyjechał w wieku 7 lat. Praktycznie spędził tu większą część swojego życia. Bywał w moim domu, podczas mojego pobytu w Hiszpanii. Kiedy z furią – niepogodzony z faktem rozstania – wpadł do domu mojej znajomej i groził nam długim nożem, że poderżnie jej gardło, stałam jak sparaliżowana i nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Nerwowo powtarzałam w myślach: „Pod Twoją obronę… Pod Twoją obronę…” a potem błagałam Ducha Świętego o pomoc. Jak przemówić do tego 24-letniego mężczyzny aby go uspokoić i pozbawić noża? Dużo by opowiadać ale udało się i dziś mogę pisać tego bloga. Kilka dni później, tenże sam eks-chłopak mojej znajomej wtargnął do mojego mieszkania i bardzo „grzecznie”, pod pozorem  pożyczki, wyciągnął z mojego portfela ostatnie 20 euro jakie wówczas miałam na życie. Był bardzo miły. Szanował mnie ze względu na to, że jestem praktykującą katoliczką. Twierdził, że jestem jego siostrą w wierze bo wierzymy w tego samego Jezusa. Nieświadoma zagrożenia poprawiłam go z uśmiechem i powiedziałam, że to nieprawda, że różnica jest spora, bo on wierzy w Jezusa-proroka a ja w Jezusa-Syna Bożego. Wtedy on chwycił mnie za ubranie, uniósł lekko nad ziemię i z wyrazem twarzy, którego wcześniej nie znałam, „upomniał” mnie, żebym nie bluźniła i żebym zapamiętała na zawsze, że Jezus był tylko prorokiem. Następnie postawił mnie na ziemi i wyszedł. Nie wiem jak długo stałam oniemiała w przedpokoju. Do dziś dziękuję Bogu, że nie wystawił mnie na większą próbę niż mogłam znieść. Na próbę, w której mogłam się zaprzeć Jezusa! Wystarczyło, że padłoby polecenie: No powtórz „siostro”, że Jezus jest TYLKO prorokiem!

Historii tego typu mam więcej w zanadrzu ale ta wystarczy za wszystkie, przynajmniej dla mnie. Wiem, że bez pomocy Jezusa, bez konkretnej łaski, nic sama z siebie nie mogę zrobić. Wiem, że potrzebuję formacji duchowej, że potrzebuję kapłanów, którzy będą dodawać mi odwagi w chwilach próby. Wiem, że wiara potrzebuje ognia Miłości Bożej i mocy Ducha Świętego. 

„14 Stańcie więc [do walki], przepasawszy biodra wasze prawdą i przyoblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, 15 a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. 16 W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. 17 Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże – 18 wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu!”

Ef, 6, 14-18a

Modlę się za kapłanów, by nie obawiali się stawiać wymagań, po to byśmy wzrastali w wierze.  Aby chronili nas przed infantylizacją  wiary i duchowości. Modlę się także o to aby w czasach gdy Europa traci swoje chrześcijańskie oblicze, katoliccy księża potrafili przygotować nas na męczeństwo. 
Nie dramatyzuj! – krzykną zapewne ci, którym z taką łatwością przychodzi bagatelizowanie tematu. A Jezus? Co mówi do mnie dziś Jezus? We właściwy dla Niego sposób dodaje mi otuchy, przypominając opowieść o „pannach mądrych i głupich” (Mt 25,1-13) i jak zawsze… zostawia wolność wyboru.

Czy w obliczu zagrożenia „śmierci za wiarę” można się radować?

” Za powód do radości, bracia, poczytujcie sobie również doświadczenia, które na was spadają.”

Jk 1, 2

Kilka lat nosiłam w sercu pragnienie radości i prosiłam Boga na modlitwie o dar radości. Doświadczyłam już dzięki Jego łasce daru wolności i pokoju Bożego ale wciąż nie miałam – jak mi się zdawało – radości. Aż do dnia, w którym jakby na nowo usłyszałam zdanie z Psalmu 40.

„Jest moją radością, mój Boże, czynić Twoją wolę”.

Ps 40, 9a

Nareszcie pojęłam, że chrześcijańska radość to nie wesołkowatość, to nie przyklejony uśmiech bez względu na to jak się czuję. To nie emocja, na którą nie mam praktycznie wpływu ale PEŁNIENIE WOLI BOŻEJ! W postawie całkowitego zawierzenia Bogu tkwi źródło chrześcijańskiej radości. Daje ono także poczucie Bożego pokoju i co zabrzmi paradoksalnie – wolności. 

„Szczęśliwy lud, co umie się radować: chodzi, o Panie, w świetle Twego oblicza. Cieszą się zawsze Twoim Imieniem, wywyższa ich Twoja sprawiedliwość. Bo Ty jesteś blaskiem ich potęgi, a dzięki Twojej przychylności moc nasza się wznosi.”

Ps 89, 16-18

Baby wielkanocne są pyszne! Pisanki są śliczne! Forsycja i bazie cudne! Święconka i tradycyjne pyszności wielkanocnego stołu są „przefajne”! To wszystko jednak nie jest istotą świąt Wielkanocnych. Aby święta nie stały się farsą, radość z zachowania tradycji musi iść w parze z doświadczeniem prawdziwej, Bożej radości ze Zmartwychwstania Pańskiego! Pielęgnujmy tę  prawdziwą radość nie tylko w święta czy w czasie Oktawy Wielkanocnej ale przez wszystkie dnia naszego życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *