Kiedy tak rozważałam dramatyczną sytuację starych panien w przeszłości, w pierwszym odruchu stwierdziłam, że w dzisiejszych czasach może nie jest idealnie ale na pewno nie tak drastycznie jak niegdyś. W sumie współczesne stare panny to szczęściary! Zmiana mentalności społeczeństwa zachodzi tak szybko, że dziś już coraz mniej osób – przynajmniej teoretycznie – wtrąca się w cudze życie. Coraz więcej mamy „tolerancji dla odmienności” i nagle… eureka!
Co to znaczy „tolerancja dla odmienności” i co to za stwierdzenie, że stara panna do jakichś odmieńców jest zaliczana? Ależ byłam naiwna myśląc, że rozwiązaniem problemu jest zauważenie nas, dowartościowanie i łaskawe uznanie naszej odmienności za normalność! Oczywiście, że w czasach gdy każde odstępstwo od normy ma szansę uchodzić za normalność i domaga się tolerancji, wręcz akceptacji i poszanowania, w takich czasach nawet na staropanieństwo można przymknąć oko. Z jednym, arcyciekawym wyjątkiem – jest nim życie w czystości i dziewictwo. Na to przyzwolenia w świecie nie ma i nie będzie! Powszechnie uznajemy za normalność wszelakiego rodzaju rozwiązłość i aberracje. Jednak to, co jest normalne w świetle naszej wiary i wartościowe, dziś jest w zdecydowanej mniejszości. Traktowane jest jako jednostka chorobowa, którą trzeba „leczyć” albo w najlepszym wypadku zignorować przemilczeniem.
Nie możemy pominąć jeszcze jednego bardzo ważnego aspektu – jak w przypadku każdej innej „odmienności” – trzeba popracować (czyt. manipulować) nad słownictwem. Stara panna brzmi passé ale singielka jest jak najbardziej „cool”!
Co takiego niby złego kryje się w słowach stara czy panna? Nie ogarniam! Złe są co najwyżej stereotypy i szufladki, do których tak chętnie wkładamy każdego, kto nie pasuje do naszych wyobrażeń, oczekiwań i schematów myślowych. Mogą one dotyczyć przecież każdego: mężatki, rozwódki, wdowy, zakonnic, itd. Lekceważącego lub ignorującego traktowania kobiet w podobnej sytuacji do mojej – starych panien – nie zmieni współczesna zmiana nazewnictwa. Nazywanie samotnych, niezamężnych kobiet singlami może komuś na chwilę poprawi humor, ale na pewno problemu nie rozwiąże.
Dla mnie osobiście zachodnia nowomowa typu: singiel/singielka, to przykład takiego słowotwórczego śmietnika, do którego można wszystko wrzucić. Z roku na rok obserwuję jak poszerza się objętość tego słownego wora. Dziś singiel to: dawna stara panna czy stary kawaler; osoba, która nie chce być w stałym związku, ale nie przeszkadza jej to w tym, aby żyć z tymczasowymi partnerami (często w trybie weekendowym) jak „mąż z żoną”. Mówiąc bardziej dosadnie, to ktoś „niezakontraktowany”, ale uprawiający seks „dla zdrowia”. Singlami nazywane są również osoby rozwiedzione oraz wdowy i wdowcy. Ciekawostką jest to, że nie ma starych singli – one są wiecznie młode! Zaczynają wcześnie, bo tym mianem określane bywają już nawet dwudziestolatki, które nie mają partnera/ki, sic! Są to osoby tymczasowo same lub zdeklarowane na stałe, a przynajmniej do odwołania, bo przecież coś, co by miało chociaż pozór stałości, w dzisiejszych czasach brzmi conajmniej niestosownie. Co ciekawe, słyszałam to określenie w ustach wielu osób konsekrowanych. W tym momencie powinna nam się już zapalić czerwona lampka. Moja świeci od dobrych paru lat.
Słowo „singiel” dla otoczenia jest bardzo praktyczne. Brzmi nowocześnie i jak trzeba, to zamyka wścibskim usta. Jak już wspomniałam wcześniej, problemu nie rozwiązuje. Powiem więcej, z punktu widzenia osoby wierzącej, używanie słowa singiel/singielka – w kontekście jaki Zachód nam zafundował – jest mylące i conajmniej nie na miejscu! Niezamężne kobiety wierzące, świadomie biorące udział w życiu Kościoła Katolickiego, nie żyją według opisanych powyżej wzorców singielki. Wbrew temu co narzuca im świat, żyją w czystości i nie planują partnerskich związków z bliżej nieokreśloną datą ważności. To kobiety, które noszą w sercu niezrealizowaną tęsknotę za założeniem prawdziwej, katolickiej rodziny i zawarciem sakramentalnego małżeństwa. Samotne są nie z własnego wyboru i co dość dramatyczne, a mało kto o tym mówi – nawet w Kościele – często należą do tej drugiej grupy ewangelicznej „niezdolnych do małżeństwa, bo ludzie ich takimi uczynili”. (Mt. 19, 10-12) Ten temat rozwinę w przyszłości, a w ostatniej części niniejszego felietonu, rozważania dotyczące stygmatyzującego nas słownictwa, doczekają się zapowiedzianego wcześniej happy endu… 🙂